Kilka miesięcy temu napisałem artykuł, w którym udowadniałem, że w zasadzie nie ma już racjonalnych powodów ekonomicznych przemawiających za tym, by ktokolwiek miał telefon na abonament.
Operatorzy starając się kusić młodszą klientelę swoimi ofertami pre-paid sprawili, że abonamenty oferujące to samo było mniej więcej… dwukrotnie droższe. Nie dość, że za abonament zaczęliśmy płacić więcej, to na dodatek związywaliśmy sobie ręce trwająca z reguły dwa lata umową. Głośno krzyczałem wówczas „nigdy więcej abonamentu!”.
Rzecz w tym, że karta szybko zaczęła mi doskwierać pod względem komfortu używania. To comiesięczne doładowywanie (tylko taka opcja była możliwa u mojego ówczesnego operatora) męczyło mnie strasznie. Rozwiązałem to stałym zleceniem w banku. Ale na dodatek pojawiły się jakieś problemy i choć miał pobierać co miesiąc 25 złotych tytułem utrzymania jednej z ofert promocyjnych, czasem mu się to nie udawało – choć na moim telefonicznym koncie znajdowała się nawet wyższa suma. Czemu? Tego nie rozumiem.
Przyznam też, że moje liczne obawy budziła kwestia zagranicznego roamingu, który w pre-paidach wiąże się z licznymi niedogodnościami, jak na przykład kwestia odgórnego przewidywania wydatków – co jest bardzo trudne, a tymczasem jestem przed sezonem przynajmniej kilku wyjazdów towarzyskich i zawodowych. I mniej więcej w tym nastroju rozterek nad tym czy zacząć przepłacać dwukrotnie za abonament, uwiązując się tym na najbliższe miesiące, zastał mnie redakcyjny kolega Kopańko. Był na jednej z konferencji telekomunikacyjnych, jakich wiele i opisał potem na Spider’s Web historię abonamentu za 25 złotych, który oferuje jeszcze więcej internetu, niż moja karta, a na dodatek umowa zostaje zawarta na czas nieokreślony. Bingo.
Co ciekawe dokładnie w moje (i wielu osób z mojego otoczenia) potrzeby wpasował się akurat Plush, którego docelową grupą są osoby o zdecydowanie mniej bujnym zaroście od mojego. Coś czuję, że ostatnią literkę posiadanego operatora będę wypowiadał raczej niewyraźnie, bo musicie wiedzieć, że w chwili gdy czytacie moje słowa, jestem już zapewne jego abonentem.
Jakie zalety i wady ma pre-paid znany powszechnie telefonem na kartę?
Pre-paid odpowiadał mi z kilku powodów. Przedstawiona została oferta, która była zwyczajnie najtańsza na rynku. Ja mam dobry smartfon, nawet kilka, poza tym raczej nie zdecydowałbym się na zakupy u operatora. Ceniłem go sobie również za swobodę. Gdyby na przykład jakiś operator umieścił w swojej ofercie jakiś bardzo atrakcyjny sprzęt, konkurując z cenami sklepów internetowych – kto wie, może wkomponowałbym go w swój abonament.
Wiem, że niektórzy operatorzy mają to bardzo ciekawie rozwiązane w ramach pobierania opłaty z konta PayPal albo standardowe polecenie zapłaty w banku – tak, taki pre-paid zdecydowanie rozumiem, wtedy to ma sens.
Telefon na kartę ma jeszcze tę jedną przewagę, że mamy kontrolę nad wydatkami. Nie chodzi nawet o drogie połączenia, bo w dzisiejszych czasach i tak prawie każdy ma darmowe rozmowy i SMS-y. Chodzi raczej o asekurację na wypadek wyłudzenia od nas pieniędzy przez Premium SMS.
Pre-paid ma też sens, jeżeli mówimy o numerze dodatkowym, z którego korzystamy okazjonalnie. Na przykład raz na kwartał przez kilka dni.
Kiedy lepszy jest abonament?
Jak już wspomniałem, abonament jest w mojej ocenie wygodniejszy w kwestii płacenia. Z drugiej strony, również i tu mogą się zdarzać niewyjaśnione „przyjemności” na fakturze. Tracimy część kontroli nad rachunkami (choć możemy przecież ustawić górny próg wydatków u operatora).
Abonament otwiera furtkę do zakupów ratalnych telefonu i innych urządzeń telekomunikacyjnych. Osobiście nie jestem fanem kupowania sprzętu u operatorów, ale trzeba przyznać, że są oni o wiele mniej wybredni w kwestii uznawania na przykład naszej zdolności kredytowej i wydadzą telefon nawet niepracującemu studentowi, jeśli ten weźmie wysoki abonament.
O wiele przejrzyściej wygląda tu też kwestia roamingu, który jest w jasny sposób wyceniony i doliczany do naszego rachunku. Oczywiście drugim końcem takiego kija jest możliwość wydzwonienia astronomicznych kwot, jeżeli tylko wybraliśmy się poza Unię Europejską. Jeśli na takiej Ukrainie znajdę się w niebezpieczeństwie – chcę mieć możliwość wykonywania połączeń, bez względu na koszty, dłubanie w pakietach i tak dalej, i tak dalej.
Ojciec Chrzestny
Blisko rok temu na łamach Spider’s Web zapowiedziałem rychły koniec abonamentów, a przynajmniej krytykowałem ich sensowność. Okazały się być drogie i na dodatek pozbawiały nas swobody w zakresie wędrowania między operatorami.
Nowa oferta Plush ABO odpowiada w punkt na moje zarzuty, w związku z czym czuję się trochę ojcem chrzestnym takiego patrzenia na abonament. Opłata miesięczna kosztuje tyle co pakiety na kartę, a na dodatek w każdej chwili możemy wypowiedzieć umowę. Z punktu widzenia moich potrzeb jest to rozwiązanie idealne. Jestem natomiast w stanie zrozumieć, że ktoś mimo wszystko woli mieć pełną kontrolę nad tym za co płaci z góry, a nie z dołu. W takich wypadkach, choć mniej wygodne, rozwiązanie pre-paid też spisuje się nieźle.
Na co lepiej postawić – pre-paid czy jednak abonament? Abonamenty odzyskują argumenty w nierównej walce