Masz rację. Na początku się z tobą nie zgadzałem, ale pod wpływem kolejnych argumentów coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że mogłem być w błędzie. Dzięki, że trochę otworzyłeś mi oczy.
Przez całe swoje życie przeczytałem (albo przynajmniej liznąłem) pewnie ze sto tysięcy różnych wypowiedzi w internecie. Na portalach społecznościowych, forach dyskusyjnych, w komentarzach pod artykułami. Ale takiego zdania nigdy wśród nich nie widziałem.
Dyskusja jest bardzo przereklamowana.
Popatrzcie na przykład na gloryfikujące ją środowiska akademickie. Pojawia się dwóch profesorów na scenie, wzajemnie się ze sobą nie zgadzają, już tak mniej więcej od trzydziestej minuty łypią na siebie złowrogo, a jak sprawy będą się miały naprawdę kiepsko, to na koniec nie chcą już nawet podać sobie ręki. A rozmawiali o cyklu rozrodczym rozwielitki. Nie raz i nie dwa byłem świadkiem takiej sytuacji.
Oczywiście akurat taka dyskusja ma jeszcze trochę sensu, ponieważ w jakiś twórczy sposób może zainspirować jej widownię, która przyporządkuje się jednym lub drugim poglądom (zwykle w oparciu o charyzmę, a nie wiedzę naukową), rzadziej wygrzebie sobie w tym trzecią drogę.
Jednak kiedy się rozmawia o zbawiennym wpływie dyskusji, to zwykle ma się na myśli jej bezpośrednich uczestników.
Otóż warto powiedzieć sobie wprost, że dyskusja nie działa. W grę wchodzi tu zapewne jakiś mechanizm psychologiczny, który łączy w sobie tendencję do niezmienności poglądów z obawą przed przyznaniem się do porażki. Przyglądacie się czasem dialogom dwóch inteligentnych rozmówców, prawda? Często nawet kiedy jeden z nich zdaje sobie sprawę z tego, że może nie mieć racji, dalej brnie wyszukując coraz bardziej absurdalne argumenty, byle tylko odnieść zwycięstwo w dyskusji.
Oczywiście nie przyszedłem z tą wiedzą na świat, ani też nie obudziłem się z nią dziś rano. To złożony proces refleksji nad światem, czy nawet sobą. Zorientowałem się od wielu lat, po pierwsze kompletnie nie chce mi się "wyprowadzać z błędu" osób, które pisałyby tam coś sprzecznego z moją wizją rzeczywistości. Irytuje mnie też, kiedy ktoś w podobny sposób odnosi się do moich treści. Nawet może nie to, że się ze mną nie zgadza, co raczej to, że oczekuje dalszej dyskusji.
A ja brutalnie doświadczony życiem nie lubię dyskusji, ze względu na jej bezcelowość. Jestem w internecie od dwudziestu lat, ja już doskonale wiem, jak się to wszystko potoczy. Na dyskutowanie zwyczajnie szkoda mi dzisiaj czasu.
Dlatego lubię wygłaszać jednostronne oświadczenia. I poznawać oświadczenia innych.
Czytać artykuły, słuchać wypowiedzi. Kiedy w dyskusji jest tylko jedna strona, a naprzeciw niej stoi widownia, tam nie ma przegranych. Zdecydowanie łatwiej przychodzi nam przekonywanie się do cudzych racji, nawet jeśli pierwotnie byśmy się z nimi nie zgadzali. Psychologia.
Dyskusja jest przereklamowana