Spotify chce na giełdę, ale nie w formie IPO, lecz bezpośredniego listingu - donosi WSJ. Jeśli to prawda, mamy wspaniały dowód na to, że Szwedom nie chodzi li tylko o kasę.
Wielokrotnie krytykowaliśmy Spotify za brak przejrzystego biznesplanu, który umożliwiałby spółce zarabiać. Jednak dziś musimy Szwedom przyznać - są uczciwi. Nie łaszą się na łatwą kasę. Zamiast IPO, chcą ponoć wybrać bezpośredni debiut giełdowy, co uniemożliwi absurdalnie wysoki zarobek założycielom i udziałowcom firmy. Nie da też zarobić wielkich pieniędzy tzw. gwarantom IPO, czyli globalnym bankom inwestycyjnym.
Czym różni się IPO (z ang. initial public offering) od bezpośredniego listingu?
Dzień przed IPO, firmy sprzedają udziały swoim udziałowcom i inwestorom za ustaloną wcześniej z nimi cenę. W zdecydowanej większości głośnych startupów, mimo iż te ceny są absurdalnie wysokie, to i tak podczas debiutu publicznego rosną do niebotycznych wartości, pozwalając zarobić wielkie pieniądze udziałowcom.
To właśnie na podstawie tego manewru founderzy spółek w jeden dzień stają się miliarderami, mimo iż - jak choćby w przypadku niedawnego debiutu Snapa - ich spółki nie zarobiły ani centa w swojej historii. Mało to etyczne, przyznacie. Przy IPO zarabiają także wielkie banki inwestycyjne, które gwarantują IPO, czyli stabilizują ceny akcji w pierwszych dniach po debiucie.
Mówiąc wprost - przy takim procederze nie ma podmiotu, który byłby przesadnie przejęty tym, że sprzedaje się spółkę nierentowną i/lub bez wyraźnego planu na osiągnięcie rentowności. Każdy bowiem zarabia…
Przy bezpośrednim listingu sytuacja jest inna - akcje firmy debiutującej na giełdzie są bezpośrednio sprzedawane inwestorom giełdowym. Taki rodzaj debiutu uważany jest za ryzykowny - zarówno dla oferentów, jak i inwestorów giełdowych. Nie ma bowiem pieniędzy zbieranych bezpośrednio przed debiutem, nie ma także banków, które dbałyby, by kurs akcji nie ulegał potężnym wahaniom.
Miliardów (na papierze) nie zarabiają więc założyciele i inwestorzy w debiutującej spółce, przynajmniej na pewniaka i przed debiutem. W rezultacie nie sprzedają oni najczęściej swoich akcji, chcąc utrzymać wysoki udział, licząc na to, że spółka będzie rosnąć w miesiącach i latach po debiucie. A tu już wymagania rynkowe są bezwzględne - kurs akcji spółki będzie rosnąć, gdy firma będzie dbała o odpowiednie wyniki finansowe, raportowane co kwartał.
Z tego, co wiemy, Spotify wciąż nie jest rentowny.
Nie znamy wyników za 2016 r. Te z 2015 r. pokazują mocno rosnące przychody, ale jeszcze szybciej rosnącą… stratę. Zapewne podobnie będzie w 2016 r., bo Spotify nie zmienił strategii działania pomiędzy 2015 a 2016 rokiem - wciąż opierał swój biznesowy pomysł na szybkim wzroście bazy użytkowników, także tych darmowych, którym mógłby puszczać reklamy.
Wygląda jednak na to, że Spotify ugięło się pod pręgierzem niedoskonałości tej strategii. Kilka dni temu ogłoszono porozumienie pomiędzy szwedzkim serwisem streamingu muzyki a jednym z trzech największych wydawców muzyki, Universal Music Group, na mocy którego Spotify zobowiązał się do silnej promocji swoich usług dla klientów opłacających abonament kosztem tych słuchających za darmo. Jest niemal pewne, że z dwoma innymi najważniejszymi na rynku graczami: Sony Music oraz Warner Music wkrótce zostaną podpisane podobne porozumienia.
To zmienia optykę biznesu Spotify, tym bardziej że serwis chwalił się już 50 mln klientów płacących abonament. Zamiast nierealnych oczekiwań przychodów z reklam oraz wzrostu bazy ogólnej, Spotify będzie stawiało na promocję płatnej części swojego serwisu. To daje nadzieję na to, że serwis w końcu może zacząć być rentowny.
Wielki szacun za to, że Spotify nie stawia na łatwą kasę z giełdy. Że nie chce się nachapać. Że wciąż stara się dostosowywać swój model biznesowy, by w końcu zaskoczył.
A i tak, mimo wszystko, jest na czym zarobić. Spotify jest aktualnie wyceniane na… 8 mld dol.
Spotify nie chodzi tylko o pieniądze